Teraz coś z serii wpisów "o mnie" i będzie dotyczył on poglądów na temat mojej wiary i trochę też – moich doświadczeń religijnych, duchowych.
Postanowiłam to wreszcie napisać, bo chcę po prostu się podzielić, chociaż już wcześniej doświadczony czytelnik mógł zorientować się, że jestem oczywiście osobą wierzącą.
Nie ma to w tej chwili jednak nic wspólnego z żadną religią – chociaż jestem katoliczką, zostałam normalnie ochrzczona, jak większość z nas, życie nauczyło mnie szanować i tych, którzy w Boga nie wierzą, chociaż kiedyś myślałam, że są oni ubodzy o to, że go nie znają.
Nie jest to jednak prawda – często tzw. "przykładni katolicy" zachowują się tak, jakby Boga wcale nie znali, a ateiści odwrotnie – mimo, że deklarują brak wiary w istnienie Boga, to mają Go jednak w sercu i nie są tak zamknięci na innych jak katolicy – nie mówię tu o wszystkich katolikach.
Osobiście poznałam koleżankę na studiach, która jest ateistką, a jej zachowania były bardzo ludzkie i w ogóle – jest to bardzo otwarta dziewczyna.
Co do mojej wiary, to ewoluowała ona stopniowo – od przykładnej katoliczki, takiej aż do przesady, do osoby wyzwolonej od wszelkich ograniczeń religijnych.
Pamiętam, że jako dziecko w ogóle mnie nie ciągnęło do modlitwy, bo ona mnie zwyczajnie nudziła.
Pamiętam, jak moja świętej pamięci ciocia – babci siostra, uczyła mnie pacierza w wieku 4 lat i musiałam go z nią odmawiać.
Pamiętam, jak po skończeniu pacierza, ciocia jeszcze kazała mi mówić następujące zdanie "Dziękuję Ci Panie Boże za szczęśliwy dzionek i proszę Cię o szczęśliwą nockę" i potem można było np. prosić Boga o co się chciało i dziękować też za inne rzeczy. Pamiętam, jak kiedyś dziękowałam Bogu za kosiarkę i za burzę, bo mi się te dźwięki podobały. Generalnie jednak nie lubiłam tego rodzaju modlitwy, tego klęczenia itd., bo mnie to zwyczajnie nudziło. Dziś wiem, że taki rodzaj modlitwy jest po prostu nieszczery, że to jest odklepywanie jakichś dziwnych regółek i wcale nie trzeba tak się modlić.
Można np. modlić się przez kontemplację, przez milczenie, można modlić się po prostu całym sobą, niekoniecznie w kościele.Wracając jeszcze do zmuszania mnie do modlitwy, to mama i babcia nie kazały mi się modlić na siłę.
Mój stosunek do Boga i do modlitwy zmienił się diametralnie po I Komunii Świętej – wtedy to stałam się bardzo religijna, zaczęłam się bardzo dużo modlić.
Zaczęłam też wtedy szukać odpowiedzi na pytanie, czy Bóg istnieje.
I znalazłam odpowiedź – istnieje, bo musiała być jakaś siła, która stworzyła ten świat, a jest nią właśnie Bóg. Tę odpowiedź znalazłam w V. klasie podstawówki.
Miałam też osobiste doświadczenia obecności Boga, ale nie dowierzałam temu.
Byłam tak religijna, że bałam się szatana, np. Harry’ego Pottera mimo, że zawsze ciągnęło mnie do tej książki, bałam się tarota, homeopatii i wszystkiego tego, co zabraniał Kościół, a raczej część jego przedstawicieli. Jednocześnie "zakazany owoc" interesował mnie i czułam się winna. Wydawało mi się w tych czasach, a było to jeszvcze całkiem niedawno, że samo zainteresowanie medycyną naturalną oddala mnie od Boga i czyni nieszczęśliwą.
Okazało się zupełnie odwrotnie – później przeczytałam, że na Watykanie też używają homeopatii, a ludzi zwodzą.
Kościół stracił u mnie autorytet, bo skupia się na rzeczach nieistotnych.
A kiedyś też – co mądrzejszych ludzi palono ma stosie za ich poglądy.
Zresztą taki szatan chce, żebyśmy się go bali i wtedy ma dopiero pole działania. I zwodzi w ten sposób ludzi wierzących.
A sam Jezus powiedział, że: Mój Kościół jest nie z tego świata", a ja tego doświadczyłam, bo teraz widzę więcej Boga niż w czasach, gdy przykładnie chodziłam do kościoła na mszę, ale znów tamte doświadczenia też były bardzo cenne, bo bez nich nie byłabym dziś tym, kim jestem.
Tak więc można chodzić na Mszę lub nie i, jeśli dla kogoś jest to pomocne, to jest wszystko ok.
Poza tym, trzeba też dojrzeć do pewnych rzeczy – każde doświadczenie jest etapem, który, odpowiednio przeżyty, pozwala nam wzrastać.
Nie wolnmo się więc zamykać na to, co do nas przychodzi.