Tak o tym marzyłam i miałam tam być we wtorek, ale nic z tego nie wyszło, tzn. we wtorek nie wyszło, ale za to w czwartek – i owszem.
A było to tak:
mama zadzwoniła najpierw do babci, że jedziemy do pałacyku w Nieborowie, no, ale potem zadzwoniła do mnie, z pytaniem, czy chcę jechać do Nieborowa, czy na konie do mojego brata.
Mój brat ma swojego konia, który znajduje się w stajni w grodzisku Mazowieckim.
Stwierdziłam, że jadę na konia, bo chciałam się odchamić, a było mi to potrzebne, poniewaŻ wtorek i środę miałam bardzo stresujące.
Babcia na konie nie chciała pojechać, więc pojechaliśmy ja, mamy mąż – Sławek i, oczywiście – moja rodzicielka.
Całe szczęście, że wzięłam ze sobą swoje jedzonko (drożdżówkę z boczkiem i kakao z żółtkiem i z masłem), bo oni wszyscy to na kebsach żyli.
Mówiąc "oni", mam na myśli braciszka i jego obecną dziewczynę, a raczej – narzeczoną i całą kompanię, która urzędowała w stajni.
Program dnia wyglądał tak, że brat pokazał mi swojego konia.
Bałam się go, bo strasznie był ruchliwy, a, jak by mnie to coś wielkiego kopnęło, to ja nie wiem, co to by było, a ja ważę 39 kg i mam 160 cm. wzrostu. Zresztą – większe osoby też by miały problem, jakby tak nie patrzyły :D.
Oczywiście – jeździłam na koniu, a raczej na klaczy, o imieniu Mirabelka, która jest koniem do hipoterapii.
Najgorzej było wsiąść na konia. Kręciło mi się też w głowie, jak na nim siedziałam, ale, jakruszyłyśmy (jechałam na koniu razem z taką dziewczyną, zresztą jeszcze niepełnoletnią, która w tej stajni pracowała), to wręcz było dużo lepiej z moim błędnikiem, niż normalnie :D.
Jechałam nawet kłósem i to pierwszy raz w życiu, a mój brat mnie podpuszczał, żebym galopem pojechała, ale do tego to kondycji bym już nie miałaa, ale on jest taki fiśnięty, ten mój braciszek :D.
Trochę też sobie pokierowałam Mirabelką, oczywiście przy pomocy Ali – tak miała na imię ta dziewczyna.
Pogadałyśmy sobie na różne tematy podczas jazdy.
Powiem, że kondycyjnie i tak się poprawiłam, bo nie miałam zakwasów po jeździe, a to była najdłuższa moja jazda w życiu.
Gdy jechałam, nachodziły mnie również przemyślenia, jak te konie ciężko pracują i pracowały, żeby takich ludzików, jak my zadowolić. A ja naprawdę widziałam, że ta klacz ma momentami dosyć, ale śmiałyśmy się z Alą, że tak sobie wybrała (reinkarnacja się kłania).
Zeszło również na tematy złego traktowania koni, które przewoziły ludzi nad morskim Okiem.
Naprawdę, jak oglądałam kilka lat temu reportarz, to mnie było przykro patrzeć, a teraz jest mi jeszcze bardziej przykro, że tak nieludzko te zwierzęta traktują.
Wynagrodziłam Mirabelkę za jej pracę – poklepałam ją po przyjacielsku po mordce, trochę pogłaskałam i widziałam, że jej to sprawia przyjemność.
Wracając do domu, mama kupiła mi jeszcze herbatę na stacji, bo wszystko wypiłam :D.
Na koniec dnia skorzystałam jeszcze z kąpieli w dźwiękach u Natalii, żeby jeszcze bardziej umilić sobie ten czas.
Myślę, że był to naprawdę wspaniały dzień.
Domyślam się. 🙂
Nie. Samodzielnie robiłam, ale ona jest mniej słodka od tradycyjnych drożdżówek, więc może być i z boczkiem.
A skąd wzięłaś drożdżówkę z boczkiem? Robiona samodzielnie czy można takie dziwosy kupić?