Wczoraj bardzo zajęta byłam, bo gotowałam i jakoś tak wyszło, że się narobiłam.
Przy okazji pokłóciłam się z babcią, bo chciałam sobie sama zrobić na śniadanie jajecznicę na boczku wędzonym, który kupiłam na allegro od rolnika i usłyszałam stały tekst "Ja ci zrobię. Nie dasz sobie rady" itd.
Ja jednak nie ustąpiłam, nawet w pewnym momencie na nią krzyknęłam. Co innego, jak bym nie robiła nigdy w życiu jajecznicy, ale ja tyle razy już miałam z tym do czynienia.
Najwięcej jajecznicy szło wtedy, jak covida przechodziliśmy.
I mówię do babci, że ja już tyle razy to robiłam, że dam sobie radę i teraz chciałabym sobie to z powrotem poćwiczyć. Nie dotarło /. I wtedy krzyknęłam, bo to mogą nerwy puścić.
I tłumaczę, że, jeśli nie będę ćwiczyć, to, jak sama będę musiała koło siebie chodzić, to wszystko mi się zwali na głowę i będę miała stres. Jak będę potrzebowała pomocy, to ją poproszę.
Początkowo się obraziła, ale jakoś potem przyjęła to do wiadomości. Mam wrażenie, że babcia chyba czuje się niepotrzebna, ale przecież ja byłam kiedyś w jeszcze gorszej sytuacji, więc nie mogę do tego wracać.
Trochę się wyżaliłam na nadopiekuńczość i niewiarę babci, ale teraz przechodzę do konkretów.
Zrobiłam tą jajecznicę. Udała się oczywiście, ale miałam problemy z krojeniem boczku i z odkrawaniem skórki. Sczerze mówiąc, pierwszy raz się z nim zetknęłam :D.
Nawet ręką nie szło oderwać i tak został, częściowo oderżnięty.
Jak pytałam babcię, w jaki sposób mam tą skórę ściągnąć, usłyszałam coś w stylu: "aA nie mówiłam". Nie ma to, jak wsparcie rodzinne :D.
Potem robiłam chleb z mąki migdałowej z tego przepisu:https://aniagotuje.pl/przepis/keto-slone-ciasto-migdalowe
Zmodyfikowałam go jednak w kilku sprawach:
1. Nie ubijałam białek oddzielnie, tylko całe jajka od razu w jednym naczyniu. Wtedy ciasto lepsze wychodzi, bo jest bardziej puszyste, no i tyle naczyń się nie zużywa.
Potem dodałam masło i ubijałam z jajkami, a na końcu suche składniki.
2. Włożyłam ciasto do nienagrzanego piekarnika (zgodnie z doświadczeniem babci, ciasta lekkie opadają w nagrzanym). Sama byłam nieraz tego świadkiem. Odkąd zaczęła je wkładać do nienagrzanego, nie ma zakalca, ani nie są płaskie, czy mało puszyste.
Zresztą w komentarzach do wpisu niektórzy mówią, że wyszedł im zakalec, co tylko potwierdza te dwie modyfikacje, które wykonałam.
Ciasto piekłam więc 45 min., a nie 30.
Dałam radę z chlebkiem, a bałam się, bo mamy taki stary, peerelowski mikser, a ja zawsze miałam z nim problem, bo bardzo się męczyłam przy jego trzymaniu. Nawiasem mówiąc, ma on chyba ponad 50 lat. Nie ma to, jak nieśmiertelne sprzęty z czasów komuny :D.
Dużo odpoczywałam, wiadomo, ale nie wydawał mi się wczoraj taki ciężki. Widocznie kondycję mam lepszą.
Przygotowanie chlebka, oprucz pieczenia, zajęło mi chyba godzinę, bo chciałam dokładnie wszystko wykonać – nigdy sama nie robiłam biszkoptów.
Chlebek jest pyszny, ale, na pół kilo wystarczy łyżeczka proszku. Za bardzo się go czuje, ale to nie problem :D.
Jestem z siebie baaardzo dumna, zwłaszcza z chlebka :D.
Nooo. Dzięki :D. O tym nie pomyślałam :D, a nóż miałam świeżo naostrzony :D. Następnym razem wypróbuję.
Co do odcinania skóry. Trzeba mieć bardzo ostry nóż. Kładziesz boczek skórą do góry i nożem równolegle do deski odcinasz powoli skórę. To bardzo łatwe jeśli nóż bardzo ostry. Powoli odcinasz skórę a lewą dłonią kontrolujesz żeby nóż był przy skórze.
Dodam, że jeszcze w ogóle nie jest on użyty :D.
Też taki mam, ale, jak mówią mi członkowie rodziny, misa jest za mała. Oni, tzn. mama i jej obecny mąż, kupili go z myślą o mnie i o babci.
potwierdzam. sama mam mikser z misą obrotową.
Oj tak, sprzęty słusznie minionej epoki są nieśmiertelne, lecz osobiście polecam mikser z misą obrotową, tojest moje must have w kuchni, drugie zaraz po zmywarce.