Postanowiłam popełnić ten wpis w związku z dwoma, a raczej trzema depresyjnymi osobami, które znajdują się niestety w moim domu i w mojej rodzinie.
Jestem też świeżo po spotkaniu z p. Lidią – śpiewałyśmy "Ave Maria" Gounoda, bo okazało się, że dobrze myślałam, że posiadam nuty tego utworu.
Poza tym, wiadomo – jak spotkanie, to i rozmowa.
To głównie babcia z p. Lidią rozmawiały i ja zauważyłam, że p. Lidia chyba też ma depresję, tak, jak babcia.
Ona co prawda starała jej sięmwytłumaczyć, że nie można myśleć negatywnie, bo rozmowa była oczywiście o chorobach.
I, tak wyczułam, że babcia też trochę do mnie ma pretensje, że ja i mama wkurzyłyśmy się na nią w niedzielę, bo babcia zapomniała, co to jest groch i, jak się gotuje grochówkę.
Jeśli chodzi o moje nerwy, to zdenerwowałam się dlatego, że w mojej głowie pojawiła się zaraz wizja śmierci, starości i cierpienia – obie babci siostry miały problemy z pamięcią, ale jedna miała po prostu przerzuty no nowotworowe do mózgu (miała raka płuc, który został wykryty na miesiąc przed jej śniercią), a druga miała taką demencję, że musiała być w ośrodku). Aż przykro było patrzeeć na obydwie, a ta moja biedna babcia jeździła do nich – jedna mieszkała w Warszawa, a druga pod Warszawą – w Brwinowie k. Pruszkowa).
I z obiema naraz zaczęły się problemy, a wszystko było na głowie babci i mamy, bo reszta rodziny umywała ręce.
Mało tego, ja właśnie wtedy chorowałam dużo i szłam na studia na kierunek, na który nie chciałam iść (pedagogika opiekuńczo-wychowawcza z arteterapią). Nie byłam wtedy dojrzała psychicznie do uczelni, tym bardziej na, będąc na kierunku, na który nie miałam ochoty pójść.
No i te problemy – moje i nasze rodzinne z ciociami.
Pamiętam, że wtedy zaczęła się nasza przyjaźń z hryńkiem.
Z perspektywy czasu wiem, że to było najlepsze, co wtedy mogło mnie spotkać mimo, że wtedy martwiłam się jego rpoblemami zdrowotnymi, bo, jak wam wacześniej mówiłam, to on do mnie napisał o tym, co się z nim złego dzieje.
I okazał się wspaniałym człowiekiem do rozmowy. Była to odskocznia od moich problemów.
Wtedy też pamiętam, że czułam się winna, że nie byłam dojrzała do studiowania, ale nikt o tym nie wiedział poza mną, bo wstydziłam się do tego przyznać; czułam się winna, że chorowałam, a wtedy były te problemy.
Dokładnie dnia 4 grudnia 2011 r., zmarła na raka młodsza siostra babci, a w 2019 r. – najstarsza.
Zmarła w ośrodku, bo wdała jej się chyba sepsa – na miesiąc przed śmiercią złamała biodro i jej nie chcieli operować.
W tym samym roku zmarła moja babcia ze strony ojca, również na raka.
I to właśnie w wyniku tych negatywnych przeżyć, uruchomił mi się "program", że z babcią będzie tak samo.
I wybuchłam, a mama to samo sobie pomyślała, co ja.
Próbowałyśmy babci wtedy wytłumaczyć, że to nie jest jej na złość, tylko, że to jest po prostu paniczny strach.
AAle się nie dało.
No i dzisiaj znowu przy p. Lidce to samo powiedziała. Nie odezwałam się na to.
Bo p. Lidia wytłumaczyła to babci, że ona już ma prawo zapominać, bo, cytuję: "takie jest prawo wieku".
Ja się z tym absolutnie nie zgadzam.
Próbowałam coś powiedzieć, ale chyba nikt mnie nie słuchał.
Bo przecież niekażdy, kto np. ma 80 lat, musi zapominać, więc, co to niby za "prawo wieku".
My w ten sposób programujemy się na starość, choroby i śmierć!
Nieważne, ile kto ma lat, ale ważne, na ile się czuje.
Wracając do depresji, to zauważyłam, że bardzo wiele ludzi na nią cierpi.
Nie potrafią się cieszyć z małych rzeczy, bo ich nie zauważają w swojej depresji.
I ta odchłań powoli wciąga ich, aż stają się bezdusznymi robotami, które idą do pracy, jedzą, piją i śpią.
Wtedy gasną wszelkie uczucia, "godzą się" ze swoim losem, bo przecież "Bóg tak chciał" i trzeba cierpieć.
A ja pytam się – co to za Bóg!?…
Powiem tu rzecz kontrowersyjną, ale, wynikającą z mojego własnego doświadczenia Boga, a mianowicie to, że Bóg nie każe wcale cierpieć – to my w dużej mierze stwarzamy sobie większość cierpień.
A co z tymi którzy cierpią od urodzenia?…
Na to pytanie może nam odpowiedzieć nauka o reinkarnacji – jedni cierpią, bo w poprzednim wcieleniu nagrzeszyli, a drudzy – bo tak ich dusza sobie wybrała.
A przecież bóg nie będzie stał nad taką duszą z batem i mówił jej: "nie bierz tyle na siebie!".
Bóg daje wolny wybór takiej duszy, a potem, niestety, może być z tym różnie.
Wracając do naszych depresyjnych osób, to p. Lidia powiedziała babci, żeby, oczywiście zaakceptowała to, co jest – tutaj głównie chodziło o bóle w ciele.
Widziałam, że p. Lidia z jednej strony idzie w dobrym kierunku, ale z drugiej czułam, że po pierwsze – nie zgadzam się z nią, a po drugie – czułam na sobie również coś negatywnego od niej, jak próbowała pocieszyć babcię.
Mówiła jej o moim bracie, że on jest dorosły, że babcia nie ma wpływu na jego zachowanie, ale, do cholery, ja mówię to samo, a ja się czuję tak, jak bym była niewidzialna i niesłyszalna do tego!
Co do akceptacji, to owszem, trzeba zaakceptować swój obecny stan rzeczy nie dlatego, żeby się z nim pogodzić, ale dlatego, że akceptacja bezwarunkowa pomaga nam we wprowadzaniu dalszych zmian.
To właśnie próba opduszczania naszych emocji powoduje, że "czyścimy" nasze pola energetyczne tak, jak porządkuje się dysk w komputerze.
Bardzo dużo kosztowało mnie słuchanie tych dwóch osób.
Oczywiście p. Lidia próbowała babcię jeszcze pocieszyć ten sposób, że są ludzie gorzej chorzy, a, mimo tego, są bardzo pogodni.
I jest w tym pewna racja.
Ale każdy z nas ma inną drogę i nie nam oceniać, dlaczego ta osoba nie potrafi się cieszyć.
Teraz spróbuję odpowiedzieć na pytanie, czy depresja jest nam do czegoś w ogóle potrzebna?…
Otóż uważam, że jest, bo pozwala nam głębiej zajrzeć w siebie, uporządkować, to, co było złe, pozwala coś zmienić, ale tylko wtedy, kiedy jest dobrze przeżyta.
Prawidłowe przejście przez depresję pozwala nam także w dłuższej perspektywie dostrzec drugiego człowieka, dostrzec życie w całej jego krasie, doświadczyć innych stanów emocjonalnych…
Mszą być spełnione jednak pewne warunki – osoba w depresji powinna mieć przyjaciół, uwaga! – mówię tu o prawdziwych przyjaciołach, a nie psychiatrze, czy psychologu.
Powinien mieć też czas na przeżycie negatywnych stanów emocjonalnych.
Ale zarówno społeczeństwo, jak i wspomniana osoba z depresją, boją się emocji, bo tak jesteśmy wychowywani, żeby ich nie wyrażać.
A potem taki człowiek nie umie sobie poradzić, bo nie umie nazwać swoich emocji, a ludzie, najczęściej nieświadomie i w dobrej wierze, nie pozwalają mu na ich upust.
Oczywiście nie neguję tutaj wszystkich psychologów, czy psychiatrów, ale, niestety, jak czytam na forach ludzi z depresją, czy merwicą, te terapie nic im nie dają.
Z własnego doświadczenia wiem, że trzeba, zwłaszcza w dzisiejszych, trudnych czasach, skierować się na Boga. Problem mogą mieć tutaj osoby niewierzące, ale uważam, że one też znaleźć jakiś sposób np. skierować uwagę do swojego wnętrza.
Ogólnie mówiąc, jest to bardzo trudny temat, bo, tyle, ile ludzi, tyle może być metod, ale ja daję takie ogólne wytyczne i próbuję też naświetlić sytuację ludzi chorych na depresję.
Jak już skończyły rozmowę, to ja poczułam się po prostu chora, jakbym przeniosła tonę węgla.
Potem poszłyśmy śpiewać "Ave Maria" i tutaj p. Lidia mi pomogła, bo wymyśliła, jak mam brać oddech, żeby było dobrze.:D
Z takich pozytywów wizyty wspomnianej pani, pragnę nadmienić, że dostałam od niej na prezent własnoręcznie przez nią robione kapcie.
I to by było na tyle tego wpisu.
Muszę kończyć.
No widzisz. Mamy te same poglądy w tej kwestii. Kiedyś nie było psychologów i psychoterapii, a ludzie żyli i radzili sobie z dużo gorszymi problemami.
Teraz ludzie są zdecydowanie słabsi psychicznie. Duży wpływ ma na to dzisiejszy tryb życia i to, że w tym zaganianiu ludzie nie widzą siebie nawzajem, tego, że ktoś potrzebuje pomocy…
Brak jest życzliwości, bo liczy się tylko to, kto ma lepszą pozycję, kto ma więcej pieniędzy.
Oczywiście nie mówię tu o wszystkich, bo są wyjątki.
Ale są to najczęściej ludzie bardzo doświadczeni przez los, biedni, czy w jkiś sposób ułomni.
No dobra, podam wam na tacy to rozwiązanie. Mianowicie na nasze złe lub dobre samopoczucie, mają dwie rzeczy. Pierwsza rzecz, to poczucie, że jesteśmy potrzebni na tym świecie i ten fakt, że gdyby nas nie było, ktoś inny z tego powodu czułby się teraz dokładnie tak jak my, tylko dla tego, że nas nie ma. I druga ważna rzecz, to posiadanie przyjaciela. Nie, partnera, czy partnerki. Przyjaciela przez P. Te dwie rzeczy, nie jednego wyleczyły z wielu ciężkich stanów, od raka począwszy, na zaawansowanych stanach psychicznych skończywszy, w tym i mowa tu o depresji. Nie jeden człowiek posiadający wiedzę, że na dla kogo żyć i że ma prawdziwego przyjaciela, Walczy z rakiem i depresją bo wie, że ma dla kogo. Człowiek bez tej świadomości, poddaje się i nie walczy bo po co? Samotność to też taki stan. Człowiek samotny zdolny jest nawet do samobujstwa, bo po co ma żyć? dla kogo? Ktoś powiedziałby: Żyj dla siebie. I co komu z takiego życia? Nawet wtedy, gdy taki ktoś opływałby w bogactwa, nbo z kim się tym cieszyć? i nagle, odkrycie psychologa: Ma pan’i depresję. I tak się to kończy, jedni potem wieszają się na pasku od spodni, inni lądują na całe życie w psychiatryku. I tylko dla tego, że uświadomił sobie taki ktoś, że pełno ludzi wokół, a jakoby nikogo nie było.
A ja wiem jedno: Jeśli mamy problem natury fizycznopsychicznej, to nie pomoże nam żaden psycholog, ani psychiatra! Jednakże z wszystkiego jest wyjście, które jest w stanie uzdrowić nas z niemal każdej choroby. Kto zgadnie coto jest? Aaaa i żeby nie było, to nie jest to bóg :P. choć dla osoby wierzącej, ma to jakiegoś rodzaju znaczenie. Kto wie, ręka do góry!
Nieprawda, bo możemy albo naprawić to, co narozrabialiśmy, albo w ogóle wyjść poza prawo karmy. O tym mówią m.in. nauki Jezusa. I masz rację, że takie życie byłoby bez sensu. I byłoby też bezsensem obracać się w prawie karmy. No, ale mamy ludzi, m.in. wspomnianego przeze mnie Jezusa, który pokazał nam, jak mamy żyć, żeby karma nas nie dotyczyła, żebyśmy nie musieli odradzać się ciągle, tak idąc tym tokiem rozumowania i patrząc przez pryzmat prawa karmy. Mówię to, Arturze na przykładzie własnego doświadczenia, bo sama religia katolicka, z której wyrosłam i, którą bardzo szanuje, nie dała mi jednak w pełni odpowiedzi na moje pytania mimo.
Ja tam się nauczyłem że życie tu na ziemi mamy tylko jedno, nie ma żadnych poprzednich ani następnych wcieleń.Czyli bylibyśmy karani za to że niby w jakimś innym poprzednim życiu narozrabialiśmy i tak w nieskończoność.
Mądre słowa, Paulino.
To prawda, ale ja przedstawiam różne punkty widzenia. Wrdług mnie nauka o reinkarnacji w tym przypadku wiele wyjaśnia.
Pierwsi chrześcijanie też wierzyli w reinkarnację, a na dowód tego przytoczę cutat z biblii:"
9
1 przechodząc obok ujrzał pewnego człowieka, niewidomego od urodzenia. 2 Uczniowie Jego zadali Mu pytanie: «Rabbi, kto zgrzeszył, że się urodził niewidomym – on czy jego rodzice?» 3 Jezus odpowiedział: «Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, ale [stało się tak], aby się na nim objawiły sprawy Boże. ".
Ten cytat dowodzi, że uczniowie Jezusa znali prawo karmy.
nie każdy wierzy w reinkarnację.