Wpis o tym, jak spędziłam święta i, co robiłam

Witam serdecznie!
Dawno nie pisałam, a, przynajmniej, nie pisałam przez jakiś czas. Co prawda dużo się działo, ale jakoś inne czynności spowodowały, że nie miałam czasu na taki wpis albo nawet, jak by się znalazł, to tak się zajęłam czymś innym, że po prostu zapominałam.
Postanowiłam więc zrobić ostatecznie wpis o tym, jak spędziłam święta, a muszę powiedzieć, że, oprócz tego, że w drugi dzień świąt było nie za bardzo, to pierwszy był całkiem udany.
Wstałam gdzieś tak o wpół do dziewiątej i miałyśmy iść z babcią do mamy na śniadanie na 11, ale okazało się, że w sumie poszłyśmy o 10 i byli już wszyscy – mama, ja, Sławek i jego dzieci – Magda i Michał. Brata nie było, bo mój brat pracował – miał służbę w wojsku tego dnia. I, naprawdę – wcześniej zaczęliśmy śniadanie.
Wzięłam sobie dyktafon i nagrywałam, co się dzieje w święta, bo chciałam potem mieć pamiątkę i tak sobie posłuchać.
Na śniadanie było dużo dobrych rzeczy – i polędwica własnej roboty, tzn, własnego wędzenia, i szynka, i jajko w formie pasztetu, jajka z majonezem i ze szczypiorkiem, biała kiełbasa, sałatka jarzynowa pasztetu z jakimś sosem musztardowo-majonezowym, czy coś w tym rodzaju, chleb orkiszowy, upieczony przez mamę, 2 rodzaje zimnych nóżek – jedne mama robiła, a drugie – Magda – córka sławka, ale mamy były lepsze..
Potem wypiłam kawę, a, raczej – próbowałam, bo babcia chciała iść do kościoła – na codzień nie jest w stanie, ale od mamy do do ich kościoła jest dosłownie 100 m., a może mniej – dosłownie, sąsiadują z kościołem. Zdecydowałam się dołączyć, bo raz, że jakoś tak mi się zatęskniło, żeby jednak w wielkanoc iść, a poza tym chciałam też sprawdzić, jak reaguję na mszę, jakie uczucia we mnie wywołuje – normalnie to jest tak, że, jak mam potrzebę, to słucham sobie mszy niedzielnej albo, po prostu, jak mi się nie chce/nie mam czasu, to i tak zawsze modlę się po swojemu, ale o tym może napiszę innym razem. W każdym bądź razie poszłam na tą mszę z babcią, bo chciałam i zauważyłam parę rzeczy – w swoim postrzeganiu mszy i w ogóle rytuałów religijnych.
Otóż zauważyłam generalnie sztuczność, odcięcie od Boga – sama poczułam, że jestem od Niego odcięta, ludzie w ogóle nie uczestniczyli we mszy, chociaż fizycznie ttam byli, byli wyelegantowani, bo święto. A ksiądz – też się nie starał, ale dowiedziałam się potem, że jest chory, więc to zrozumiałe, że mógł mieć gorszy dzień., a może nawet on gdzieś w głębi też już przestałodczuwać radość z Boga, , bo w sumie to Bóg nie wymaga od nas formułek, rytuałów, wyuczonych modlitw, chociaż, na pewnym etapie mogą być nawet przydatne, bo człowiek niezawsze potrafi sformuować coś, ubrać w słowa itd., a taka modlitwa niektórym może na pewnym etapie pomóc.
Ale z tymi modlitwami – tam też są błędy merytorycZne np. w takiej modlitwie "Ojcze nasz", gdzie nie powinno być "I nie wódź nas na pokuszenie", bo Bóg nie wodzi na pokuszenie, tylko szatan i Papież Franciszek śp. to odkrył, że to kwestia błędu w tłumaczeniu. Mimo tego, Polacy uparcie trzymają się błędnej wersji, niewiadomo dlaczego.
Wracając do mszy, to powiem, że poczułam się zmęczona, bo wcale nie widziałam radości ze zmartwychwstania, ale właśnie to odcięcie i zamknięcie od Boga. Organista się starał i śpiewał całkiem nieźle, jak na niego – on kiedyś miał super głos, ale mu się zniszczył i dodatkowo choruje na Parkinsona – tak słyszałam. I on, widać, że, pomimo problemów, wkłada w to dużo serca.
Po mszy był obiad – o godz. 13 i był oczywiście żurek z białą kiełbasą i eskalopki na drugie i żeberka w miodzie i musztardowym sosie, do tego buraczki/sałatka z sosem miodowo-musztardowym, a potem ciasta – tiramisu mojej roboty, ciasto drożdżowe, śmietanowiec Magdy – ten śmietanowiec to taki trochę, jak sernik na zimno z galaretką. Wszystko było bardzo dobre. Po obiedzie wyszłam sobie na słoneczko posiedzieć i pochodzić, piłam też miód pitny, który uwielbiam, ale, niestety, mama z babcią mnie chamowały i bardzo źle, bo to ja sama wiem, ile wypić i mam nad tym kontrolę, bo to okazało się na drugi dzień, gdzie wypiłam 2 kieliszki i dalej nie mogłam.
Trochę też oglądałam "Asterixa i Obelixa – misję-kleopatrę" (szkoda, że nie było audiodeskrybcji i nie ma jej do tego filmu", a potem poszłam do domu i sobie gadałam z kolegami, a było to przed 18.
Tak więc spędziłam pierwszy dzień świąt, a drugiego nie opiszę, bo był praktycznie do bani.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink