To zdarzyło się wczoraj, kiedy to usiłowałam zasnąć.
Te wydarzenia, które teraz będę opisywać, są jak najbardziej prawdziwe.
A więc – usiłowałam zasnąć i w mojej głowie pojawiały się myśli z minionego dnia.
Nagle, dosłownie znikąd, w mojej głowie, przed oczami mojej wyobraźni, pojawiło się słońce.
Było to dziwne dlatego, że wcześniej ani rusz nie mogłam przywołać obrazu światła, a, co dopiero słońca.
Teraz natomiast, pojawił on się sam z siebie, nieprzywoływany.
Światło było czyste.
Niestety, trwało to chwilę i obraz ten zaczął się powoli rozmywać.
Na jego miejsce pojawił się natomiast inny obraz – prawdę mówiąc, nie był to obraz w zwykłym tego słowa znaczeniu.
Były to raczej wrażenia dotykowo-węchowe.
Dosłownie znikąd zaczęły się pojawiać kwiaty – róże i żonkile – najpierw ich płatki, a potem całe kwiaty.
Te płatki były przy mnie – leżałam sobie w trawie i chwytałam je w dłonie, bo one prZyfruwały do mnie z tchnieniem wiatru.
Było ciepło, a ja leżałam wśród nich, wdychałam ciepłe powietrze wraz z zapachem lwiatów.
One podlatywały mi do rąk.
I dotykałam na przemian – raz płatków, a raz całych kwiatów, które podlatywały do mnie.
I próbowały do mnie przemawiać: "Zobacz, jakie jesteśmy piękne!… To wszystko dla ciebie!…"
Upajałam się ich piekną wonią, czułam delikatność tych kwiatków i zastanawiałam się, dlaczego tak niepozorne i delikatne stworzenia, jakimi są kwiaty, są jednocześnie tak piękne i tak tajemnicze?…
A my przecież możemy uczyć się od nich pokory i tego, żeby nie martwić się o to co było i o to, co ma nastąpić, bo one po prostu – istnieją…
I cieszą się z tego..
Wreszcie obraz zaczął się rozmywać, a ja – zasnęłam.
Możnaby rzec: "Paulina z zielonego wzgórza" :P.
Przyjemna wizja.
Meeeega!
jak pięknie.