Nie mogę się powstrzymać, żeby nie napisać o wrażeniach osobistych z wczorajszego koncertu,kąpieli w dźwiękach, który miał miejsce u violinistki na zoomie.
Wrażenia są jak najbardziej pozytywne.
Przy okazji zrobię koleżance reklamę tym wpisem :D.
A teraz już zaczynam zabawę z pisaniem :D.
Otóż byłam już na dwóch takich koncertach, łącznie z wczorajszym.
Na pierwszym koncercie spałam, co jest u mnie normalne po misach, bo miałam z nimi wcześniejsze doświadczenia jeszcze na studiach, kiedy to interesowałam się dość mocno tą tematyką.
Słuchałam ich wtedy z nagrań ściągniętych z chomika.
Na wczorajszym koncercie zaś doświadczyłam bardzo mocnych wrażeń, z którymi jednak jestem oswojona, bo już to przerabiałam w swoim życiu :D.
Były to mianowicie: wibracje ciała – odczucie, że łóżko, na którym leżę, drży pode mną i cała przestrzeń razem ze mną bujała się.
W dodatku, przy zamkniętych oczach, zaczęłam widzieć zarys swojego pokoju. Tak na marginesie – on też wirował i te zarysy były raz bardziej, raz mniej wyraźne. Pokój widziałam raczej na jasno.
Jak otwierałam oczy, to wtedy przestawałam widzieć pokój.
Przy zamkniętych oczach widziałam też zarys ręki babci, która trzymała czajnik.
Czułam też fajne ciepło w ciele, przestałam odczuwać zgagę i dyskomfort trawienny, z którym się zmagam.
Podczas koncertu odczuwałam również zapach fiołków (odczuwam go od 17 rż w momentach, kiedy coś dobrego mi się ma przytrafić).
A piszę o tym wszystkim właśnie teraz, bo później, po koncercie mimo, że po koncercie poprawił mi się wazrok również na poziomie fizycznym i do teraz się to utrzymuje – widzenie kontur np. zarysu pokoju, światła od telefonu i samego kształtu ekranu.
wczoraj podzieliłam się tymi wrażeniami na zoomie, ale nie powiedziałam o cieple w ciele i odczuwaniu zapachu fiołków, bo, zwyczajnie, o tym można zapomnieć, bo dużo wrażeń ogólnie, a poza tym, jeszcze inni przecież też chcą coś powiedziec :D.
Nie żałuję, że wreszcie odważyłam się rozmawiać z ludźmi i to o jakich rzeczach…
I jeszcze jedno – mój odbiór rzeczywistości uległ zmianie – zawsze, jak miałam do czynienia z dużą grupą ludzi, to, mimowolnie się zawieszałam i mój system nerwowy wchodził w tzw. stupor – teraz mam tego świadomość.
Jest to taki stan, gdzie, wiesz, co się wokół ciebie dzieje, ale nie jesteś w stanie odpowiednio zareagować. Można to porównać do oglądania świata przez szybę.
Wczoraj, owszem, były drobne zawiechy, ale udawało mi się w porę reagować na to, co do mnie mówili na grupie, ale nie jestem pewna, czy to efekt działania mis, czy naltrexonu, bo po nim też zauważyłam u siebie lepszą percepcję.
Tak, czy inaczej cieszę się, że udało mi się choć trochę wyjść z tej swojej "bańki mydlanej", w tórej przez całe życie byłam – no, może z małymi przerwami. Było po prostu koszmarnie, jeśli chodziło o kontakty z ludźmi, chociaż bardzo chciałam się otworzyć.
No, ale czasami się to udawało, choć był to duży dla mnie wysiłek.
Życzę ci, droga violinistko, żebyś rozwijała swoją pasję do mis i, żebyś w ten sposób zdobywała nowe doświadczenia, rozwijała siebie i innych.
Pozdrowienia dla Ciebie od Paulinki :D.
Paulinko!
bardzo Ci dziękuję za ten wpis!
Cieszę się, że kąpiele tyle Ci dają, że tak mocno na ciebie działają!
Jutro kolejna, z nowymi instrumentami!
Zapraszam 🙂